Miłość jak lilije
3 posters
Strona 1 z 1
Miłość jak lilije
Podejście Lo do opowiadań indywidualnych nr 1325543343529. Zobaczymy co z tego wyniknie...
Był upalny, sierpniowy dzień. Jeden z najgorętszych w tym roku. Wylegując się na zielonej trawce, przyglądałam się drzewku akacji ponad moją głową. Przez jego liście przeświecały promienie słoneczne, padając na moją twarzyczkę. Gdzieś koło ucha przeleciała pszczoła, przyjemnie bzykając. A delikatny wiatr bawił się kosmykami moich włosów. Ach, żyć nie umierać! Niestety, ów spokój zmąciła pena roześmiana twarz, która jakimś sposobem znalazła się tuż przed moją. Brązowe włosy Lilianny Hallmann opadały na moje blade policzki, a jej ogromne, czekoladowe oczy wpatrywały się uważnie w moje - niebieskie, jakby pragnęły wychwycić z nich każdą myśl, jaka przemknęła mi poprzez głowę... Wzdrygnęłam się lekko. Od zawsze uważałam Annę, z tym jej przeszywającym wzrokiem, za dziwną. Niby była zwyczajną dziewczyną, a jednak każdy jej ruch, każde słowo, każde spojrzenie przyprawiało mnie o dreszcze. Mimo pogodnego usposobienia, było w niej coś przerażającego. A zarazem i przyciągającego...
- Chcesz lemoniadę? - spytała uprzejmym głosem, jakby lekko speszona moim wzrokiem.
Momentalnie odwróciłam głowę, czując jak się czerwienię. Lilianna była starsza ode mnie o cztery lata, czyli miała już dwadzieścia zaczynała studia na filozofii. W sumie pasowało to do niej. Od zawsze wszystko ją interesowało. Była ciekawska jak mało kto, a przy tym szalenie bezpośrednia. Czasem aż się jej bałam...
- N-nie... Dzięki - wymamrotałam.
Zeusie, jak ja chciałam żeby już sobie poszła! Niestety, poczciwy Bóg Grecki, stacjonujący na Olimpie, nie raczył mnie wysłuchać. Zamiast tego poczułam jej ciepłą dłoń na swoim podbródku, obracającą moją twarz w stronę Anny. Chwilę później owa dłoń przesunęła się z podbródka na moje czoło. Odgarnęła z niego czarne włosy, a jej twarz zmieniła wyraz na bardziej zatroskany.
- Lepiej zejdź z tego słońca - powiedziała wyraźnie zmartwionym tonem - Jeszcze dostaniesz udaru...
Skrzywiłam się tylko jeszcze bardziej na te słowa. Nie będzie mi rozkazywać jakaś panienka! Niemal natychmiast podniosłam się z ziemi i pomaszerowałam do domku, gdzie siedzieli już moi oraz Lilianny rodzice. Państwo Hallmann byli naprawdę miłymi ludźmi, jak co roku przyjechali do nas na działkę, na grilla organizowanego przez moją mamę. Momentami nie mogłam uwierzyć, że tak mili ludzie mogą mieć tak dziwną córkę. Nie twierdzę, że Lilianna nie była miła, bo była, ale miała w sobie coś... dziwnego. Nigdy nie mogłam się przy niej uspokoić. Cały czas byłam nerwowa i momentami nie mogłam wydusić z siebie słowa. Tym razem znów się tak czułam. Jej twarz, była tak blisko... Serce przyspieszyło swój bieg i nie mogło się uspokoić, nawet, gdy stałam już w przestronnym, chłodnym salonie.
- Coś się stało, Julio? - zapytała mama, zatroskanym głosem.
Pokręciłam przecząco głową. W chłodnym pomieszczeniu zdołałam się nieco uspokoić. Jednak nie na długo, gdyż dźwięk odsuwanych drzwi, prowadzących na taras, sprawił, że aż podskoczyłam.
- Mam nadzieję, że nic ci się nie stało, Julia - usłyszałam za sobą wesoły głos Lilianny.
A gdy się odwróciłam, jej twarz znajdowała się kilka centymetrów od mojej. Niemal pisnęłam.
- Rany, jesteś strasznie czerwona - zauważyła szatynka, przyglądając mi się uważnie swoimi czekoladowymi oczami, w których można by się utopić - Naprawdę nic ci nie jest?
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie, nie. Na pewno - zapewniłam.
Gdy wszyscy odetchnęli z ulgą, pospiesznie przemknęłam na górę, by skryć się w łazience. Chłodna woda przyjemnie podziałała na moje rozpalone ciało. Nie była tylko pewna, czy rozpaliło je słońce... W każdym bądź razie, chłodny prysznic dobrze mi zrobił. Stając przed lustrem, zawieszonym nad dwiema umywalkami, zobaczyłam, że nawet nie jestem już taka czerwona. Niestety, opalić też mi się nie udało i pozostałam blada jak jakiś truposz. Z natury miałam bardzo jasną karnację, o lekko szarawym odcieniu, która nie wyglądała zbyt zdrowo. Zwłaszcza w połączeniu z ciemnymi sińcami pod moimi ogromnymi, niczym u dziecka, niebieskimi oczami.
Nie byłam pewna ile stałam w łazience i wpatrywałam w soje lustrzane odbicie. Ocknęłam się dopiero wtedy, gdy ktoś zaczął walić w drzwi do łazienki.
- Julka, żyjesz tam? - usłyszałam po drugiej stronie głos mamy.
Szybko się ogarnąwszy, otworzyłam drzwi i uśmiechnęłam się do swojej rodzicielki. Trzymając kurczowo swój ręcznik, zawinięty na piersiach, wyminęłam ją, by udać się do swojego pokoju. Była to niewielka sypialnia w jasnych kolorach. Znajdowało się tu jedynie kute łóżko i drewniana szafa, pomalowana na biało. Zaś w kącie stał fotel w stylu Ludwikowskim, obity w kwiecisty, beżowy materiał. Jak zwykle spał na nim mój biały kot. Uśmiechnęłam się do niego, po czym podeszłam do szafy i zaczęłam przeglądać jej zawartość. Praktycznie na całą moją garderobę składały się czarne ubrania, kilka białych podkoszulków i jasnoniebieskie jeansy. Bez zawahania zrzuciłam z siebie ręcznik i całkowicie naga stanęłam przed szafą. Nie miałam zupełnego pojęcia, że przez otwarte okno mojego pokoju, ktoś z dołu mi się przygląda. Niczego nie świadoma, zaczęłam powoli wkładać na siebie koronkową bieliznę. Po chwili ściągnęłam z wieszaka jedną z licznych czarnych sukienek. Dość luźną, na ramiączkach, sięgającą zaledwie połowy uda. Związałam ją w pasie złotym paskiem, po czym zabrałam się za suszenie włosów. Teoretycznie, mogłam poczekać, aż same wyschną, ale wtedy zwykle nie udawało mi się ich odpowiednio wystylizować. Przy pomocy suszarki było to o wiele łatwiejsze. Mimo to, zajmował i tak dość sporo czasu, więc spędziłam w pokoju kilka dobrych godzin, zanim mogłam pokazać się ludziom. Za ten czas rodzice zdążyli już rozpalić ognisko i ustawić grilla.
Słońce powoli zbliżało się już do widnokręgu, gdy w końcu zeszłam na dół. Ogród wyglądał naprawdę pięknie. Drzewa udekorowane były małymi lampionikami, a ognisko rzucało na trawę malownicze cienie. Mój młodszy brat, wraz z synem państwa Hallmann ganiali się po trawniku. Natomiast mój starszy brat i ojciec zajęli się grillowaniem kiełbasek. Nie widząc dla siebie innej możliwości, podobnie jak pozostałe kobiety, zajęłam się krojeniem sałatki i rozkładaniem naczyń. Jak co roku, grill przebiegł bardzo miło. Chłopcy wyganiali się za wszystkie czasy, dorośli mogli ponarzekać na pracę i sytuację polityczną, wszyscy najedli się kiełbasek i ogólnie miło spędziliśmy czas. Jedyne, co nie dawało mi spokoju, to przeszywający wzrok Lilianny, wbity w moją twarz. Gdy zrobiło się chłodniej, wszyscy wrócili do domu, by pójść spać, albo porozmawiać jeszcze w kuchni.
Zostałam sama. Wbrew pozorom, lubiłam samotność. Mogłam wtedy spokojnie usiąść pod moim ukochanym drzewem akacji i obserwować przygasające ognisko. Na kolanach trzymałam tomik ballad Mickiewicza, otworzony na Lilijach. Byłam tak zapatrzona w ogień, że nawet nie zauważyłam, i ktoś się do mnie dosiadł.
- Przeziębisz się - usłyszałam za sobą Annę.
Drgnęłam na dźwięk jej głosu, a ona zarzuciła mi na ramiona sweter. Wzruszyłam ramionami.
- I co z tego? - odparłam.
Gdy odwróciłam głowę, zauważyłam, że szatynka przysiadła się do mnie. Biło od niej takie przyjemnie ciepło. Poczułam, jak moje policzki pokrywają się czerwienią. Po chwili w rękę wsunęła mi butelkę piwa, chociaż dobrze wiedziała, że nie jestem pełnoletnia.
- Nie chcę, żebyś się przeziębła... - szepnęła mi do ucha, a ja drgnęłam, widząc to, Anna zmieniła temat - Czytasz Mickiewicza?
Upiłam łyk z butelki, po czym skinęłam głową. Anna przysunęła się jeszcze bliżej, a ja myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi. Chciałam uciekać i cudem się od tego powstrzymałam.
- Lilije... - szepnęła - Kobieta, która nie chcąc, by mąż dowiedział się o zdradzie, zabija go... Dziwne, nie sądzisz?
Jej słowa przelatywały mi przez głowę, niczym przez sitko. Czując jej ciepły oddech na swojej szyi nie mogłam się uspokoić. Gdy odwróciłam głowę, stanęłyśmy ze sobą twarzą w twarz. Dzieliło nas tylko kilka centymetrów powietrza. Moje serce przyspieszyło swój bieg. Ledwie byłam w stanie coś wykrztusić. Jej twarz. Była tak... blisko.
- Nie... - szepnęłam - Ja... Nie wiem...
Nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, gdyż poczułam na swoich ustach ciepły dotyk warg Lilianny. Smakowała piwem i miętową gumą do żucia. Z wrażenia wypuściłam z dłoni butelkę piwa, a cudowny trunek, napój Boży, ambrozja, rozlał się na trawę. Jednak ja w tej chwili nie zwracałam uwagi na nic innego, niż ciepłe usta Anny. Ciszę przerywało jedynie ciche mlaskanie. To był jeden z tych długich, mokrych pocałunków, jakich za żadne skarby nie chce się przerywać. Czułam jak język szatynki uważnie bada każdy skrawek moich ust. Sama nie pozostawałam dłużna. Pieściłyśmy się naszymi językami, a ręka Anny powędrowała do mojej piersi. Nagle, wszystko zostało przerwane. Drzwi domku otworzyły się, a w nich stanęła moja mama.
- Dziewczynki, wracajcie już! - krzyknęła.
Lilianna momentalnie odsunęła się ode mnie.
- Dobrze! - odkrzyknęła.
Jak gdyby nigdy nic, wstała i skierowała się w stronę domu, po czym zniknęła w jego wnętrzu. Zostawiła mnie samą, odchodzącą od zmysłów. Z oszalałym sercem, przepełnionym miłością. Miłością do Lilii.
Inspirowane Lilijami Adama Mickiewicza.
Zbrodnia to niesłychana,
Pani zabija pana;
Zabiwszy grzebie w gaju,
Na łączce przy ruczaju,
Grób liliją zasiewa,
Zasiewając tak śpiewa:
"Rośnij kwiecie wysoko,
Jak pan leży głęboko;
Jak pan leży głęboko,
Tak ty rośnij wysoko."
Miłość jak lilije.
Zbrodnia to niesłychana,
Pani zabija pana;
Zabiwszy grzebie w gaju,
Na łączce przy ruczaju,
Grób liliją zasiewa,
Zasiewając tak śpiewa:
"Rośnij kwiecie wysoko,
Jak pan leży głęboko;
Jak pan leży głęboko,
Tak ty rośnij wysoko."
Miłość jak lilije.
Był upalny, sierpniowy dzień. Jeden z najgorętszych w tym roku. Wylegując się na zielonej trawce, przyglądałam się drzewku akacji ponad moją głową. Przez jego liście przeświecały promienie słoneczne, padając na moją twarzyczkę. Gdzieś koło ucha przeleciała pszczoła, przyjemnie bzykając. A delikatny wiatr bawił się kosmykami moich włosów. Ach, żyć nie umierać! Niestety, ów spokój zmąciła pena roześmiana twarz, która jakimś sposobem znalazła się tuż przed moją. Brązowe włosy Lilianny Hallmann opadały na moje blade policzki, a jej ogromne, czekoladowe oczy wpatrywały się uważnie w moje - niebieskie, jakby pragnęły wychwycić z nich każdą myśl, jaka przemknęła mi poprzez głowę... Wzdrygnęłam się lekko. Od zawsze uważałam Annę, z tym jej przeszywającym wzrokiem, za dziwną. Niby była zwyczajną dziewczyną, a jednak każdy jej ruch, każde słowo, każde spojrzenie przyprawiało mnie o dreszcze. Mimo pogodnego usposobienia, było w niej coś przerażającego. A zarazem i przyciągającego...
- Chcesz lemoniadę? - spytała uprzejmym głosem, jakby lekko speszona moim wzrokiem.
Momentalnie odwróciłam głowę, czując jak się czerwienię. Lilianna była starsza ode mnie o cztery lata, czyli miała już dwadzieścia zaczynała studia na filozofii. W sumie pasowało to do niej. Od zawsze wszystko ją interesowało. Była ciekawska jak mało kto, a przy tym szalenie bezpośrednia. Czasem aż się jej bałam...
- N-nie... Dzięki - wymamrotałam.
Zeusie, jak ja chciałam żeby już sobie poszła! Niestety, poczciwy Bóg Grecki, stacjonujący na Olimpie, nie raczył mnie wysłuchać. Zamiast tego poczułam jej ciepłą dłoń na swoim podbródku, obracającą moją twarz w stronę Anny. Chwilę później owa dłoń przesunęła się z podbródka na moje czoło. Odgarnęła z niego czarne włosy, a jej twarz zmieniła wyraz na bardziej zatroskany.
- Lepiej zejdź z tego słońca - powiedziała wyraźnie zmartwionym tonem - Jeszcze dostaniesz udaru...
Skrzywiłam się tylko jeszcze bardziej na te słowa. Nie będzie mi rozkazywać jakaś panienka! Niemal natychmiast podniosłam się z ziemi i pomaszerowałam do domku, gdzie siedzieli już moi oraz Lilianny rodzice. Państwo Hallmann byli naprawdę miłymi ludźmi, jak co roku przyjechali do nas na działkę, na grilla organizowanego przez moją mamę. Momentami nie mogłam uwierzyć, że tak mili ludzie mogą mieć tak dziwną córkę. Nie twierdzę, że Lilianna nie była miła, bo była, ale miała w sobie coś... dziwnego. Nigdy nie mogłam się przy niej uspokoić. Cały czas byłam nerwowa i momentami nie mogłam wydusić z siebie słowa. Tym razem znów się tak czułam. Jej twarz, była tak blisko... Serce przyspieszyło swój bieg i nie mogło się uspokoić, nawet, gdy stałam już w przestronnym, chłodnym salonie.
- Coś się stało, Julio? - zapytała mama, zatroskanym głosem.
Pokręciłam przecząco głową. W chłodnym pomieszczeniu zdołałam się nieco uspokoić. Jednak nie na długo, gdyż dźwięk odsuwanych drzwi, prowadzących na taras, sprawił, że aż podskoczyłam.
- Mam nadzieję, że nic ci się nie stało, Julia - usłyszałam za sobą wesoły głos Lilianny.
A gdy się odwróciłam, jej twarz znajdowała się kilka centymetrów od mojej. Niemal pisnęłam.
- Rany, jesteś strasznie czerwona - zauważyła szatynka, przyglądając mi się uważnie swoimi czekoladowymi oczami, w których można by się utopić - Naprawdę nic ci nie jest?
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie, nie. Na pewno - zapewniłam.
Gdy wszyscy odetchnęli z ulgą, pospiesznie przemknęłam na górę, by skryć się w łazience. Chłodna woda przyjemnie podziałała na moje rozpalone ciało. Nie była tylko pewna, czy rozpaliło je słońce... W każdym bądź razie, chłodny prysznic dobrze mi zrobił. Stając przed lustrem, zawieszonym nad dwiema umywalkami, zobaczyłam, że nawet nie jestem już taka czerwona. Niestety, opalić też mi się nie udało i pozostałam blada jak jakiś truposz. Z natury miałam bardzo jasną karnację, o lekko szarawym odcieniu, która nie wyglądała zbyt zdrowo. Zwłaszcza w połączeniu z ciemnymi sińcami pod moimi ogromnymi, niczym u dziecka, niebieskimi oczami.
Nie byłam pewna ile stałam w łazience i wpatrywałam w soje lustrzane odbicie. Ocknęłam się dopiero wtedy, gdy ktoś zaczął walić w drzwi do łazienki.
- Julka, żyjesz tam? - usłyszałam po drugiej stronie głos mamy.
Szybko się ogarnąwszy, otworzyłam drzwi i uśmiechnęłam się do swojej rodzicielki. Trzymając kurczowo swój ręcznik, zawinięty na piersiach, wyminęłam ją, by udać się do swojego pokoju. Była to niewielka sypialnia w jasnych kolorach. Znajdowało się tu jedynie kute łóżko i drewniana szafa, pomalowana na biało. Zaś w kącie stał fotel w stylu Ludwikowskim, obity w kwiecisty, beżowy materiał. Jak zwykle spał na nim mój biały kot. Uśmiechnęłam się do niego, po czym podeszłam do szafy i zaczęłam przeglądać jej zawartość. Praktycznie na całą moją garderobę składały się czarne ubrania, kilka białych podkoszulków i jasnoniebieskie jeansy. Bez zawahania zrzuciłam z siebie ręcznik i całkowicie naga stanęłam przed szafą. Nie miałam zupełnego pojęcia, że przez otwarte okno mojego pokoju, ktoś z dołu mi się przygląda. Niczego nie świadoma, zaczęłam powoli wkładać na siebie koronkową bieliznę. Po chwili ściągnęłam z wieszaka jedną z licznych czarnych sukienek. Dość luźną, na ramiączkach, sięgającą zaledwie połowy uda. Związałam ją w pasie złotym paskiem, po czym zabrałam się za suszenie włosów. Teoretycznie, mogłam poczekać, aż same wyschną, ale wtedy zwykle nie udawało mi się ich odpowiednio wystylizować. Przy pomocy suszarki było to o wiele łatwiejsze. Mimo to, zajmował i tak dość sporo czasu, więc spędziłam w pokoju kilka dobrych godzin, zanim mogłam pokazać się ludziom. Za ten czas rodzice zdążyli już rozpalić ognisko i ustawić grilla.
Słońce powoli zbliżało się już do widnokręgu, gdy w końcu zeszłam na dół. Ogród wyglądał naprawdę pięknie. Drzewa udekorowane były małymi lampionikami, a ognisko rzucało na trawę malownicze cienie. Mój młodszy brat, wraz z synem państwa Hallmann ganiali się po trawniku. Natomiast mój starszy brat i ojciec zajęli się grillowaniem kiełbasek. Nie widząc dla siebie innej możliwości, podobnie jak pozostałe kobiety, zajęłam się krojeniem sałatki i rozkładaniem naczyń. Jak co roku, grill przebiegł bardzo miło. Chłopcy wyganiali się za wszystkie czasy, dorośli mogli ponarzekać na pracę i sytuację polityczną, wszyscy najedli się kiełbasek i ogólnie miło spędziliśmy czas. Jedyne, co nie dawało mi spokoju, to przeszywający wzrok Lilianny, wbity w moją twarz. Gdy zrobiło się chłodniej, wszyscy wrócili do domu, by pójść spać, albo porozmawiać jeszcze w kuchni.
Zostałam sama. Wbrew pozorom, lubiłam samotność. Mogłam wtedy spokojnie usiąść pod moim ukochanym drzewem akacji i obserwować przygasające ognisko. Na kolanach trzymałam tomik ballad Mickiewicza, otworzony na Lilijach. Byłam tak zapatrzona w ogień, że nawet nie zauważyłam, i ktoś się do mnie dosiadł.
- Przeziębisz się - usłyszałam za sobą Annę.
Drgnęłam na dźwięk jej głosu, a ona zarzuciła mi na ramiona sweter. Wzruszyłam ramionami.
- I co z tego? - odparłam.
Gdy odwróciłam głowę, zauważyłam, że szatynka przysiadła się do mnie. Biło od niej takie przyjemnie ciepło. Poczułam, jak moje policzki pokrywają się czerwienią. Po chwili w rękę wsunęła mi butelkę piwa, chociaż dobrze wiedziała, że nie jestem pełnoletnia.
- Nie chcę, żebyś się przeziębła... - szepnęła mi do ucha, a ja drgnęłam, widząc to, Anna zmieniła temat - Czytasz Mickiewicza?
Upiłam łyk z butelki, po czym skinęłam głową. Anna przysunęła się jeszcze bliżej, a ja myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi. Chciałam uciekać i cudem się od tego powstrzymałam.
- Lilije... - szepnęła - Kobieta, która nie chcąc, by mąż dowiedział się o zdradzie, zabija go... Dziwne, nie sądzisz?
Jej słowa przelatywały mi przez głowę, niczym przez sitko. Czując jej ciepły oddech na swojej szyi nie mogłam się uspokoić. Gdy odwróciłam głowę, stanęłyśmy ze sobą twarzą w twarz. Dzieliło nas tylko kilka centymetrów powietrza. Moje serce przyspieszyło swój bieg. Ledwie byłam w stanie coś wykrztusić. Jej twarz. Była tak... blisko.
- Nie... - szepnęłam - Ja... Nie wiem...
Nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, gdyż poczułam na swoich ustach ciepły dotyk warg Lilianny. Smakowała piwem i miętową gumą do żucia. Z wrażenia wypuściłam z dłoni butelkę piwa, a cudowny trunek, napój Boży, ambrozja, rozlał się na trawę. Jednak ja w tej chwili nie zwracałam uwagi na nic innego, niż ciepłe usta Anny. Ciszę przerywało jedynie ciche mlaskanie. To był jeden z tych długich, mokrych pocałunków, jakich za żadne skarby nie chce się przerywać. Czułam jak język szatynki uważnie bada każdy skrawek moich ust. Sama nie pozostawałam dłużna. Pieściłyśmy się naszymi językami, a ręka Anny powędrowała do mojej piersi. Nagle, wszystko zostało przerwane. Drzwi domku otworzyły się, a w nich stanęła moja mama.
- Dziewczynki, wracajcie już! - krzyknęła.
Lilianna momentalnie odsunęła się ode mnie.
- Dobrze! - odkrzyknęła.
Jak gdyby nigdy nic, wstała i skierowała się w stronę domu, po czym zniknęła w jego wnętrzu. Zostawiła mnie samą, odchodzącą od zmysłów. Z oszalałym sercem, przepełnionym miłością. Miłością do Lilii.
Dolores- Liczba postów : 349
Join date : 27/08/2012
Skąd : Spod łóżka~
Re: Miłość jak lilije
Zajebiste jak zwykle.
Karpik Podróżnik- Liczba postów : 401
Join date : 27/08/2012
Age : 28
Skąd : Co? ಠ_ಠ
Re: Miłość jak lilije
Wyłapałam parę błędów, ale jestem na iPadzie, toteż nie mam sił wymieniać.
Ale ogółem nie jest źle
Ale ogółem nie jest źle
Almuś- Liczba postów : 265
Join date : 28/08/2012
Skąd : Z piekła, nie chcieli mnie tam.
Re: Miłość jak lilije
Uff. To chyba i tak jest nieźle, jak na opowiadanie pisane o drugiej w nocy...
P-prawda? .___.
P-prawda? .___.
Dolores- Liczba postów : 349
Join date : 27/08/2012
Skąd : Spod łóżka~
Re: Miłość jak lilije
Tak, tak.
Ile razy mam napisać, że wyszło zajebiście byś uwierzyła?
._.""
Ile razy mam napisać, że wyszło zajebiście byś uwierzyła?
._.""
Karpik Podróżnik- Liczba postów : 401
Join date : 27/08/2012
Age : 28
Skąd : Co? ಠ_ಠ
Re: Miłość jak lilije
Jak już mówiłam, źle nie jest ^^
Almuś- Liczba postów : 265
Join date : 28/08/2012
Skąd : Z piekła, nie chcieli mnie tam.
Re: Miłość jak lilije
Karpiku, mój zacny, jeszcze ze sto. Lubię, gdy ktoś mnie chwali.
Tak, tak. Jestem próżna i egoistyczna, ale to naprawdę przyjemne ^^
Tak, tak. Jestem próżna i egoistyczna, ale to naprawdę przyjemne ^^
Dolores- Liczba postów : 349
Join date : 27/08/2012
Skąd : Spod łóżka~
Re: Miłość jak lilije
A ja jestem Karpiem więc mi wszystko jedno w sumie. ಠ_ಠ
Karpik Podróżnik- Liczba postów : 401
Join date : 27/08/2012
Age : 28
Skąd : Co? ಠ_ಠ
Re: Miłość jak lilije
Nudzi mi się, więc wstawiam kolejną część przygód Julki w krainie zwanej miłością... Enjoy!
Lato tego roku skończyło się wyjątkowo szybko. Niechętnie wracałam do rodzinnego Krakowa, by przygotować się do pierwszego roku w liceum. A nim się obejrzałam, stałam na szkolnej auli, nerwowo stukając obcasem. Niewątpliwie wyróżniałam się na tle czarno-białego tłumu. Bynajmniej nie dlatego, że jakość szczególnie wyróżniałam się urodą. Po prostu jako jedyna wybrałam sukienkę w kolorze ciemnej zieleni, która - o dziwo - całkiem ładnie komponowała się z czerwonymi butami i marynarką. Dziwiło mnie również, iż ani razu nie spotkałam się z Anną. Nie zamieniłyśmy słowa, odkąd jej rodzina wróciła do Drezna. A przecież miała od tego roku rozpocząć studia w Krakowie! Może nie chciała ze mną rozmawiać...? W końcu, kto by chciał, po tym co się stało?
Z nerwów zaczęłam zdrapywać z paznokci swój czerwony lakier. Rozmyślanie o Liliannie tak mnie pochłonęło, że nawet nie zauważyłam kiedy skończył się apel. Uświadomił mi to dopiero lekki kuksaniec w bok, od dziewczyny, którą kojarzyłam z gimnazjum, a z którą miałam od teraz dzielić klasę. Uśmiechnęłam się do niej w podzięce i razem ruszyłyśmy w stronę naszej sali. Jak się okazało, była to klasa matematyczna, zatem nasza wychowawczyni musiała nauczać tego znienawidzonego przeze mnie przedmiotu... Mimowolnie wzdrygnęłam się, przypominając sobie matematyczki z poprzednich szkół. Na szczęście, pani Zając okazała się być przemiłą i niezwykle rezolutną osobą. Wysoka kobieta około czterdziestki, o blond włosach upiętych w wysokiego koka, ubrana w tweedowy kostium, wywarła na mnie naprawdę pozytywne wrażenie. Przez cały czas ciepło się do nas uśmiechała, mając nadzieję na owocny rok współpracy. Ogółem, całe rozpoczęcie roku minęło bardzo przyjemnie. Naturalnie, nie ogarnęłam większości swojej nowej klasy. Ale któż by ich ogarnął już pierwszego dnia? Wiedziałam tylko, że mój kolega z ławki mierzy coś koło dwóch metrów i nazywa się Damian. Zaś przed nami siedzi blond włosa Nadia, wraz z rudą koleżanką. Obie dziewczyny wyglądały na typowe "plasticzki" i usilnie próbowały wyciągnąć wszystkich na piwo. Odmówiłam.
Po pierwsze: wcale nie miałam ochoty wyłazić na piwo z laskami, które prawdopodobnie obciągnęły by każdemu za drinka.
Po drugie: nogi mi prawie odpadły od tych kurewskich szpilek.
Zatem grzecznie podziękowałam i udałam się w stronę swojego domu. Nasze mieszkanie mieściło się w jednej z kamienic, w dzielnicy starego miasta. Zajmowało dwa poziomy i jeśli by się kto uparł, mógłby tam pojeździć na rolkach. Naprawdę nie wiedziałam po co nam takie wielkie mieszkanie. Chociaż, spoglądając na liczną kolekcję antyków mojej mamy, można się było tego domyśleć... Z resztą, mnie nic do tego, skoro i tak cały czas spędzałam w swoim pokoju. Tylko czasem wyściubiałam nosa ze swojej norki, by wziąć kolejny słoik Nutelli z kuchni, albo udać się do łazienki.
Zatem nie trudno się domyślić, co zrobiłam zaraz po przyjściu ze szkoły. I w sumie dobrze się stało, bo niedługo po tym rozpadało się niemiłosiernie. Spędziłam więc upojny wieczór z kubkiem kawy i kolekcją Gwiezdnych Wojen na moim Macu. Mały Antek, który właśnie posmakował życia gimnazjalisty, spędzał wieczór u kolegi, natomiast Filip kręcił się bez celu po domu. Rodziców, rzecz jasna, nie było.
Cisza, spokój, Luke Skywalker... Przynajmniej dopóki drzwi mojego pokoju nie otworzyły się i nie zobaczyłam w nich burzy ciemnych loków, należących do mojego brata.
- Czego chcesz, Żelku? - warknęłam zza laptopa.
Może to trochę dziwne, ale mój brat naprawdę wyglądał jak żelek. Był strasznie wysoki, chudy i jakiś taki... żelkowaty. W dodatku strasznie żylasty, jak cała nasza rodzina. Na moje pytanie wzruszył tylko ramionami.
- Masz chipsy?
Kiwnęłam głową i podałam mu miskę. Lecz on, zamiast ją wziąć jak człowiek i poleźć gdzie pieprz rośnie, wpieprzył mi się po łóżka i jeszcze zabrał mi poduszkę! Fuknęłam na niego jak rozwścieczona kotka, lecz brat zdawał się tym wcale nie przejmować. Gdy już myślałam, ze nic więcej mi nie przeszkodzi w rozkoszowaniu się seansem, jak na zawołanie rozległ się dzwonek do drzwi. Oboje z Filipem popatrzyliśmy na siebie zdziwieni. Przecież rodzice mieli wrócić dopiero za jakąś godzinę, a po drodze obiecali odebrać Antka...
- Pójdę sprawdzić kto to - rzucił Filip, zrywając się z miejsca.
Zatrzymałam film. Chwilę później usłyszałam kroki, szczęk zamka i jakieś przyciszone głosy.
- Jula, to do ciebie!
Zaciekawiona kto to może być, zerwałam się z miejsca. Ostrożnie podeszłam do drzwi. W progu stał ktoś, kogo nigdy bym się tutaj nie spodziewała. Wysoki blondyn, w spodniach od garnituru i rozpiętej koszuli, nonszalancko opierał się o framugę. Widocznie dopiero teraz skończył oblewać początek roku szkolnego...
- Cześć - powiedział, jak gdyby nic się nie stało, jak gdyby nie skrzywdził mnie tak boleśnie pół roku temu...
Wpatrywał się we mnie tymi swoimi, przeszywającymi na wylot, lodowato niebieskimi oczami. A ja... A ja miałam na sobie niebieskie spodnie od piżamy, w misie...
Jeden
Kiedy miłość życia puka do drzwi, a ty masz na sobie piżamę w misie...
Kiedy miłość życia puka do drzwi, a ty masz na sobie piżamę w misie...
Lato tego roku skończyło się wyjątkowo szybko. Niechętnie wracałam do rodzinnego Krakowa, by przygotować się do pierwszego roku w liceum. A nim się obejrzałam, stałam na szkolnej auli, nerwowo stukając obcasem. Niewątpliwie wyróżniałam się na tle czarno-białego tłumu. Bynajmniej nie dlatego, że jakość szczególnie wyróżniałam się urodą. Po prostu jako jedyna wybrałam sukienkę w kolorze ciemnej zieleni, która - o dziwo - całkiem ładnie komponowała się z czerwonymi butami i marynarką. Dziwiło mnie również, iż ani razu nie spotkałam się z Anną. Nie zamieniłyśmy słowa, odkąd jej rodzina wróciła do Drezna. A przecież miała od tego roku rozpocząć studia w Krakowie! Może nie chciała ze mną rozmawiać...? W końcu, kto by chciał, po tym co się stało?
Z nerwów zaczęłam zdrapywać z paznokci swój czerwony lakier. Rozmyślanie o Liliannie tak mnie pochłonęło, że nawet nie zauważyłam kiedy skończył się apel. Uświadomił mi to dopiero lekki kuksaniec w bok, od dziewczyny, którą kojarzyłam z gimnazjum, a z którą miałam od teraz dzielić klasę. Uśmiechnęłam się do niej w podzięce i razem ruszyłyśmy w stronę naszej sali. Jak się okazało, była to klasa matematyczna, zatem nasza wychowawczyni musiała nauczać tego znienawidzonego przeze mnie przedmiotu... Mimowolnie wzdrygnęłam się, przypominając sobie matematyczki z poprzednich szkół. Na szczęście, pani Zając okazała się być przemiłą i niezwykle rezolutną osobą. Wysoka kobieta około czterdziestki, o blond włosach upiętych w wysokiego koka, ubrana w tweedowy kostium, wywarła na mnie naprawdę pozytywne wrażenie. Przez cały czas ciepło się do nas uśmiechała, mając nadzieję na owocny rok współpracy. Ogółem, całe rozpoczęcie roku minęło bardzo przyjemnie. Naturalnie, nie ogarnęłam większości swojej nowej klasy. Ale któż by ich ogarnął już pierwszego dnia? Wiedziałam tylko, że mój kolega z ławki mierzy coś koło dwóch metrów i nazywa się Damian. Zaś przed nami siedzi blond włosa Nadia, wraz z rudą koleżanką. Obie dziewczyny wyglądały na typowe "plasticzki" i usilnie próbowały wyciągnąć wszystkich na piwo. Odmówiłam.
Po pierwsze: wcale nie miałam ochoty wyłazić na piwo z laskami, które prawdopodobnie obciągnęły by każdemu za drinka.
Po drugie: nogi mi prawie odpadły od tych kurewskich szpilek.
Zatem grzecznie podziękowałam i udałam się w stronę swojego domu. Nasze mieszkanie mieściło się w jednej z kamienic, w dzielnicy starego miasta. Zajmowało dwa poziomy i jeśli by się kto uparł, mógłby tam pojeździć na rolkach. Naprawdę nie wiedziałam po co nam takie wielkie mieszkanie. Chociaż, spoglądając na liczną kolekcję antyków mojej mamy, można się było tego domyśleć... Z resztą, mnie nic do tego, skoro i tak cały czas spędzałam w swoim pokoju. Tylko czasem wyściubiałam nosa ze swojej norki, by wziąć kolejny słoik Nutelli z kuchni, albo udać się do łazienki.
Zatem nie trudno się domyślić, co zrobiłam zaraz po przyjściu ze szkoły. I w sumie dobrze się stało, bo niedługo po tym rozpadało się niemiłosiernie. Spędziłam więc upojny wieczór z kubkiem kawy i kolekcją Gwiezdnych Wojen na moim Macu. Mały Antek, który właśnie posmakował życia gimnazjalisty, spędzał wieczór u kolegi, natomiast Filip kręcił się bez celu po domu. Rodziców, rzecz jasna, nie było.
Cisza, spokój, Luke Skywalker... Przynajmniej dopóki drzwi mojego pokoju nie otworzyły się i nie zobaczyłam w nich burzy ciemnych loków, należących do mojego brata.
- Czego chcesz, Żelku? - warknęłam zza laptopa.
Może to trochę dziwne, ale mój brat naprawdę wyglądał jak żelek. Był strasznie wysoki, chudy i jakiś taki... żelkowaty. W dodatku strasznie żylasty, jak cała nasza rodzina. Na moje pytanie wzruszył tylko ramionami.
- Masz chipsy?
Kiwnęłam głową i podałam mu miskę. Lecz on, zamiast ją wziąć jak człowiek i poleźć gdzie pieprz rośnie, wpieprzył mi się po łóżka i jeszcze zabrał mi poduszkę! Fuknęłam na niego jak rozwścieczona kotka, lecz brat zdawał się tym wcale nie przejmować. Gdy już myślałam, ze nic więcej mi nie przeszkodzi w rozkoszowaniu się seansem, jak na zawołanie rozległ się dzwonek do drzwi. Oboje z Filipem popatrzyliśmy na siebie zdziwieni. Przecież rodzice mieli wrócić dopiero za jakąś godzinę, a po drodze obiecali odebrać Antka...
- Pójdę sprawdzić kto to - rzucił Filip, zrywając się z miejsca.
Zatrzymałam film. Chwilę później usłyszałam kroki, szczęk zamka i jakieś przyciszone głosy.
- Jula, to do ciebie!
Zaciekawiona kto to może być, zerwałam się z miejsca. Ostrożnie podeszłam do drzwi. W progu stał ktoś, kogo nigdy bym się tutaj nie spodziewała. Wysoki blondyn, w spodniach od garnituru i rozpiętej koszuli, nonszalancko opierał się o framugę. Widocznie dopiero teraz skończył oblewać początek roku szkolnego...
- Cześć - powiedział, jak gdyby nic się nie stało, jak gdyby nie skrzywdził mnie tak boleśnie pół roku temu...
Wpatrywał się we mnie tymi swoimi, przeszywającymi na wylot, lodowato niebieskimi oczami. A ja... A ja miałam na sobie niebieskie spodnie od piżamy, w misie...
Dolores- Liczba postów : 349
Join date : 27/08/2012
Skąd : Spod łóżka~
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach